listopada 28, 2019

7.9. Lankijska relacja: dzień siódmy - ratunek dla ucha.




Kolejny dzień nie rozpoczął się dla nas dobrze. Mimo antybiotyku, leków przeciwzapalnych i opatulania opaską, Kamilowe ucho nie dawało o sobie zapomnieć. Spuchło, nie pozwalając zajrzeć do przewodu słuchowego, a bólu nie dało się już opanować ibuprofenem. Potrzebowaliśmy kropli do uszu z cyprofloksacyną, aby wybić panoszące się bakterie.
Na śniadaniu podpytaliśmy gospodynię, która niestety potwierdziła nasze objawy. Na Sri Lance do zakupu lekarstwa niezbędna będzie recepta od lokalnego lekarza. Podała nam adres prywatnej kliniki oddalonej o około 20 km od Tangalle.
Pyszności przygotowane przez Muthuu nie smakowały tak dobrze jak zawsze. Ucho nie dawało Kamilowi zasnąć w nocy. Wyczerpany i obolały połknął tabletki z nadzieją, że chociaż trochę ulżą w cierpieniu.
Odszukaliśmy numer do naszego ubezpieczyciela, aby załatwić wszelkie formalności, ale Kamil wpadł na pomysł, aby krople spróbować kupić bezpośrednio w aptece z pominięciem wizyty lekarskiej. Nie do końca wierząc w powodzenie tej akcji ruszyliśmy do Tangalle.
Znaleźliśmy aptekę i wytłumaczyliśmy miłej sprzedawczyni czego potrzebujemy. Pani bez słowa podała nam maleńką buteleczkę. Nie musieliśmy jej przekonywać, tłumaczyć czym zajmujemy się na co dzień w swoim kraju czy oferować łapówek. A na te wszystkie scenariusze się nastawialiśmy.

Nie życzę Wam, aby ta informacja kiedykolwiek się Wam przydała, ale leki na Sri Lance okazały się śmiesznie tanie. Często była to 1/10 naszej polskiej ceny. Po wizycie w aptece żałowaliśmy, że zabraliśmy ze sobą tak dużo lekarstw. Na wyspie nie mieliśmy problemu z dostępnością aptek, z łatwością dokupywaliśmy specyfiki, których w naszej apteczce zabrakło.

Korzystając z tego, że dotarliśmy do miasteczka załatwiliśmy od razu ciążące nad nami sprawunki. Odnaleźliśmy sklep z butami i wymieniliśmy moje poklejone silvertapem klapki na nowy model. Znaleźliśmy bankomat, gdzie chcieliśmy wybrać pieniążki, aby  zapłacić za nasz pobyt w Turtle View Resort. Okazało się jednak, że pech jeszcze nas nie opuścił i wybranie lokalnej waluty nie będzie tak proste jak zakładaliśmy. Pierwszy bankomat nie obsługiwał kart VISA. Z pomocą mieszkańców odnaleźliśmy kolejny, ale bank odrzucił transakcję. Początkowo założyliśmy, że przyczyną był zbyt niski stan konta i Kamil ponownie spróbował wybrać, ale tym razem niższą kwotę. Po trzeciej próbie otrzymał informację, że ze względu na środki ostrożności karta została zablokowana. Aby ją ponownie aktywować należy zadzwonić na infolinię banku.
Wizja oczekiwania na połączenie z pracownikiem banku z drugiego końca świata nie przypadła nam do gustu. Spróbowaliśmy wysłać maila tłumacząc naszą sytuację, ale w odpowiedzi otrzymaliśmy tylko informację, że niestety, ale aktywacji można dokonać jedynie poprzez rozmowę telefoniczną. Gdybyśmy dysponowali tylko jedną kartą to bank właśnie skutecznie zepsułby nam całe wakacje. Na szczęście na wyjazdy zabieramy kilka kart, a na każdym koncie trzymamy awaryjne pieniądze. Dla bezpieczeństwa warto zadbać, aby jedna z nich wydana była przez Visa, druga przez MasterCard. Nie wszystkie bankomaty obsługują oba rodzaje kart.

W poszukiwaniu odpowiedniego bankomatu dotarliśmy pod rybacki port. Musieliśmy wykorzystać okazję i podejrzeć codzienną pracę rybaków. Większość kutrów wypłynęła już w pełne morze. Jedynie kilka z nich kołysało się leniwie na niewielkich falach. Pomalowane kolorowo deski skrzypiały przy delikatnych podmuchach wiatru. Rybacy uwijali się na pokładzie zwijając sieci i przygotowując statek do wypłynięcia. Żagle i różnobarwne chorągiewki wesoło świszczały wraz z podmuchami. Niestety klimat psuły wszechobecne śmieci. Kutry otoczone były dryfującymi butelkami, oponami, opakowaniami po słodyczach.

W drodze powrotnej zajrzeliśmy również na dworzec, żeby zorientować się w jakich godzinach odjeżdża bezpośredni autobus do Elli - naszego kolejnego celu.

Nie chcieliśmy dłużej odwlekać aplikacji nowego lekarstwa. Kamilowe ucho coraz częściej dawało o sobie znać. Po załatwieniu najpotrzebniejszych spraw ruszyliśmy do wynajętego domku, aby zakropić bolesny przewód słuchowy. Kamil przeleżał grzecznie na boku, pozwalając lekarstwu dotrzeć głęboko do błony bębenkowej. W międzyczasie ja konsultowałam się ze znajomą koleżanką - laryngologiem, szukając wsparcia w stosowanej terapii.
Postanowiliśmy odpocząć od skutera i resztę dnia spędzić na pobliskiej plaży.


Przebraliśmy się w stroje kąpielowe, aby ciała złapały trochę słoneczka i ruszyliśmy ścieżką w kierunku wybrzeża. Dotarliśmy do oceanu i skręciliśmy w prawo. Minęliśmy skałki formujące kamienny basen idealny do morskich kąpieli a naszym oczom ukazał się widok na długą, piękną i piaszczystą plażę. W zasięgu wzroku nie widzieliśmy żadnego człowieka.



Idealne warunki na odpoczynek. Do wieczora cieszyliśmy się promieniami słonecznymi, moczyliśmy stopy w morskiej pianie. Razem z lankijskimi psiakami zajadaliśmy się lokalnymi przekąskami. A pod wieczór, gdy wiatr odrobinę się uspokoił udało nam się nawet wykonać kilka lotów dronem.



Zadowoleni wróciliśmy do naszego domku na kolejną dawkę antybiotyku. Muthuu uwijała się w kuchni. Do pensjonatu dotarła trzyosobowa rodzinka z Europy, już nie byliśmy jedynymi gośćmi w obiekcie. Gospodyni miała pełne ręce roboty. W rolę kelnera wcielił się tym razem brat właścicielki, który przyniósł nam chłodną colę. Oczekiwanie wynagrodziła nam podana przez Muthuu kolacja. Przyniosła dla nas świeżo wyłowionego z morza homara z czosnkowym masełkiem i różnymi dodatkami. Wyglądał obłędnie! Spełniła marzenie Kamila, który zawsze chciał homara spróbować, a tutaj nie nadszarpnęło to mocno naszego budżetu!

Przygotowaliśmy nasz ekwipunek do dalszej podróży i zasnęliśmy, zbierając siły na kolejny długi dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z plecaczkiem , Blogger