marca 14, 2019

5.5 Filipińska relacja: plaża Doljo i filipińska gościnność




          Nasza filipińska podróż została bardzo dokładnie zaplanowana. Z wyprzedzeniem kupiliśmy bilety na wewnętrzne loty oraz promy, na każdej wyspie mieliśmy dokładnie ustaloną ilość czasu. Dlatego nie zostawiliśmy sobie zbyt wiele miejsca na spontaniczność, dzięki której zazwyczaj odkrywamy najlepsze perełki. Mimo, że przed wyjazdem zebrałam dokładny wywiad i wiedziałam jakie atrakcje chciałabym zobaczyć, wspólnie ustaliliśmy, że jeden dzień na każdej wyspie pozostanie niezaplanowany, aby dać sobie możliwość odkrywania Filipin poza utartym szlakiem.

Ostatni dzień na wyspie Panglao postanowiliśmy przeznaczyć na odpoczynek przed intensywnym zwiedzaniem kolejnej wyspy - Camiguin. Mieliśmy ochotę na plażowanie, a może odrobinę snorkelingu. Ruszyliśmy w stronę Alona Beach, żeby poszukać brakującego sprzętu. Potrzebowaliśmy płetw dla Kamila, których ostatecznie nie udało nam się znaleźć oraz rurki dla mnie. Tutaj wybór był spory, wszystkie jednak wątpliwej jakości w bardzo turystycznych cenach. Wiejskie sklepy dla lokalsów nie posiadały w swojej ofercie sprzętu do snorkelingu. Zdecydowaliśmy się na jedną z tańszych wersji, co nie było najlepszym pomysłem, bo przy pierwszej próbie rurka okazała się zepsuta. Zaczęła nabierać zbyt dużo wody, aby dało się ją wydmuchać.

W Internecie wszyscy radzili, żeby sprzętu do snorkelingu ze sobą nie zabierać, że wszystko można wypożyczyć lub kupić na miejscu w podobnych cenach. Po wielokrotnych poszukiwaniach na trzech wyspach stwierdzam, że nie jest to prawda. Nie znaleźliśmy żadnego sklepu dla lokalsów, który oferowałby zakup maski, rurki czy płetw. Były dostępne tylko na straganikach w turystycznych miejscach w zdecydowanie wygórowanych cenach jak na oferowaną jakość. Moja rurka nie wytrzymała nawet jednego starcia z morzem.
Jeżeli nastawiamy się na snorkeling tylko podczas zorganizowanych wycieczek to bez problemu można sprzęt wypożyczyć: przynajmniej na Balicasag, Camiguin oraz w El Nido. Często jest on już wliczony w cenę wyprawy. Jeżeli chcielibyśmy popływać na rafie na własną rękę to lepiej przywieźć sobie maski z Polski. 

Po zakupach ruszyliśmy w stronę Doljo Beach na północnej stronie Panglao.



Przejeżdżaliśmy skuterem wzdłuż wybrzeża, mijając budujące się kurorty dla białych turystów. Olbrzymie betonowe budynki zasłaniały plażę. Wszystkie ścieżki do morza zostały zagrodzone płotami i oznaczone tabliczkami zabraniającymi wjazdu na teren prywatny. Przygnębiający widok! Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Filipińczycy nie udźwigną nadmiaru napływających Europejczyków. Turyści zniszczą to co najpiękniejsze. Myślałam o tym jak Filipiny zmienią się w całkiem krótkim czasie i że jest to ostatni moment żeby zobaczyć je jeszcze nienaruszone.
Miałam wrażenie, że nie tylko nam nie podobają się zachodzące tutaj zmiany. Mieszkańcy byli tu inni, mniej przyjaźni, jakby wrogo nastawieni do białych turystów.

Nawigacja poprowadziła nas polną dróżką, która okazała się jednak zagrodzona przez bramę prywatnej posiadłości sumiennie pilnowanej przez ochroniarza. Filipińczyk kazał nam zawrócić i poszukać innego wejścia na plażę. Wróciliśmy do głównej drogi i zapytaliśmy mieszkańców, którędy dostać się do morza, co wcale nie było łatwe. Wszystkie potencjalne drogi prowadziły przez prywatne podwórka. Fryzjer i cała grupka oczekujących klientów wskazała nam skrawek pobocza przed salonem i kazała zostawić w tym miejscu skuter. Dalej mieliśmy udać się pieszo. Mieszkańcy radzili zignorować znaki zakazujące wstępu i przemknąć między domami na plażę. Każdy z nich wskazywał inną ścieżkę. Wybraliśmy jedną z nich i po krótkim spacerze znaleźliśmy się na upragnionej Doljo beach! Usiedliśmy na piasku i wyjęliśmy drugie śniadanie. Podziwialiśmy naturę, wybrzeże było ładne, troszkę zaśmiecone. Wiał silny wiatr, który wzmagał wysokie fale.
Nasza wizyta nie była jednak długa. Po chwili podeszła do nas dziewczyna z ostrzeżeniem, że plaża należy do któregoś z budujących się resortów i jest patrolowana przez ochroniarza. Według niej chłopak był bardzo nieprzyjemny, chciał wyłudzić od niej mnóstwo pieniędzy za kąpiel w morzu, a gdy odmówiła zapłaty postraszył ją policją i wyrzucił ze swojego terenu. Zdecydowaliśmy nie narażać się na nieprzyjemności i uciekliśmy przed patrolującym Filipińczykiem.

Doljo Beach


Początkowo planowaliśmy znalezienie miejsca do snorkelingu, ale silny wiatr, wysokie fale oraz brak Kamilowych płetw odwiódł nas od tego pomysłu. Ruszyliśmy w stronę White Beach, którą odwiedziliśmy pierwszego dnia na Panglao. Tym razem wybraliśmy niepozorną dróżkę, która nie prowadziła do żadnego resortu i zjechaliśmy aż do samej plaży. Rozsiedliśmy się na piasku. Nie wybraliśmy najlepszej pory na plażowanie. Trafiliśmy na samo południe, słońce prażyło skórę, było bardzo gorąco. Znaleźliśmy odrobinę cienia, ale to nie wystarczyło, postanowiliśmy schłodzić się w morskiej wodzie. Zostawiliśmy dobytek na brzegu, po kilku dniach spędzonych w Azji nie śmiałam nawet podejrzewać, że ktoś mógłby go sobie przywłaszczyć. Próbowaliśmy snurkować, ale fale były zbyt silne. Ruszały piaszczystym dnem i powodowały, że woda była zbyt mętna, aby cokolwiek w niej dostrzec.

Kamilowi zamarzyło się zimne piwko. Ruszył w kierunku zaparkowanego skutera, gdzie minęliśmy straganik z napojami i przekąskami. Niestety sprzedawca zdążył się ulotnić w trakcie naszego plażowania, ale to nie powstrzymało Kamila. Ruszył na poszukiwania, a ja oczekiwałam na niego wystawiając nogi do słońca. Po podejrzanie krótkiej chwili wrócił, trzymając w dłoni dwie butelki zimnego San Miguela. Upiłam łyk i  zapytałam gdzie udało mu się je kupić.
Kamil pokazał mi pobliskie stoisko z mnóstwem pojemników z jedzonkiem, owocami oraz z przenośną lodówką z zimnym piwkiem, przy którym siedziała cała Filipińska rodzinka. Miejsce wyglądało jak popularne na wyspach "gary" - rodzaj jadłodajni, gdzie za niewielką opłatą można zjeść przygotowane przez lokalsów posiłki. Wyglądają bardzo charakterystycznie: kilka dań w sporych garnkach i pojemnikach wystawionych przy głównych drogach, przy domach lub na plażach. Do każdego garnka można zajrzeć i wybrać sobie coś dla siebie.

Kamil opowiedział jak poprosił o piwo, jeden z Filipińczyków zaczął coś tłumaczyć, ale Kamil twierdził, że ze swoją znajomością angielskiego nie zrozumiał za wiele. Po prostu oczekiwał na piwo, po chwili chłopak podał mu butelkę. Kamil poprosił o drugą. Filipińczyk zawahał się chwilkę, ale wyjął z lodówki kolejną. Kamil wyjął portfel i próbował zapłacić, ale rodzinka kategorycznie odmawiała przyjęcia pieniędzy, tłumacząc, że nic tutaj nie sprzedają, zorganizowali sobie tylko rodzinny piknik.

Nie zdążyliśmy dopić piwa, kiedy chłopak podszedł do nas z żoną i kilkuletnią córeczką Kim i poprosił o zdjęcie. Kamil ochoczo wyciągnął rękę po jego aparat, ale Filipińczyk Gefrey doprecyzował, że miał na myśli zdjęcie z nami. Zaprosił nas do swojego stołu, otworzył po kolejnym piwku, naładował talerze przygotowanym przez siebie jedzonkiem. Protestowaliśmy, ale nie mieliśmy nic do gadania.
Próbowaliśmy tradycyjnych filipińskich specjałów: kurczaka adobo, pancit canton, grilowanej wieprzowiny w sosie sojowym z chilli, pysznych, egzotycznych owoców. Pan opowiedział nam, że całą rodzinką wybrali się na wakacje na Panglao. Na co dzień mieszkają w stolicy, ale Gefrey urodził się na Bohol i chciał pokazać żonie i córce rodzinne strony. Zdziwiło mnie gdy powiedział, że zależało mu żeby Kim pierwszy raz wybrała się na plażę. Brzmiało to jak abstrakcja - mieszkać w kraju setek wysp i nigdy nie zobaczyć wybrzeża.
A z drugiej strony znam sporo mieszkańców Zakopanego, którzy nigdy nie wyszli w góry. Nie trzeba daleko szukać: moja babcia mieszkająca na Podhalu od urodzenia pierwszy raz wybrała się nad Morskie Oko w wieku 70 lat.
Pokazywaliśmy zdjęcia z Polski, filmiki z naszych górskich wycieczek, zjazdów na nartach. Największe wrażenie zrobiły zimowe widoki, nikt z rodzinki nigdy nie widział śniegu. Okazało się, że Gefrey nie dość, że wie gdzie Polska się znajduje (co na Filipinach było rzadkością) to na dodatek w przeszłości odwiedził Szczecin. Opowiedział nam, że pracuje jako marynarz i większość roku spędza pływając po całym świecie. Na statku zajmuje się gotowaniem i rzeczywiście przygotowane przez niego potrawy były przepyszne!

Gefrey z rodzinką. Z tyłu od lewej: brat, siostra, żona, chłopak siostry i córeczka Kim


Spędziliśmy świetne popołudnie, korzystając z gościnności lokalnych mieszkańców. Podziękowaliśmy i ruszyliśmy dalej. Po pikniku i ciągłym dokładaniu na talerz różnych pyszności ja byłam pełna, a Kamil tylko zaostrzył sobie apetyt. Zamarzyło mu się spróbować krabów, więc rozpoczęliśmy poszukiwania lokalu, w którym nam je przygotują. Wylądowaliśmy w Irene Restaurant, niepozornie wyglądającej knajpce przy głównej ulicy w pobliżu zjazdu na Alona Beach.
Kamil wybrał sobie wersję pikantną, a ja wersję z imbirem, czosnkiem w delikatnym sosie.
Nie przemyśleliśmy naszego wyboru, szybko okazało się, że nie mamy pojęcia jak przy pomocy jedynie łyżki dobrać się do kraba. Trzeba było obejrzeć wcześniej jakiś tutorial na youtubie. Zapytaliśmy kelnerkę, która rozbawiona naszym problemem kazała nam rozkroić kraba na pół właśnie łyżką. Dla mnie było to niewykonalne i dostałam dodatkowy nóż. Następnie głównie palcami należało wydostać mięsko ze skorupki. Myślę, że kelnerki miały z nas niezły ubaw, a ja spaliłam więcej kalorii niż zyskałam, ale mimo tego bardzo polecam spróbowanie krabów. W smaku są świetne.
Kamil dał mi do spróbowania swojego sosiku z ostrymi papryczkami. Nie jestem fanką pikantnego jedzenia, więc asekuracyjnie ukroiłam tylko odrobinę pierwszej papryczki. Spróbowałam ostrożnie, ale poziom ostrości był nawet dla mnie przyzwoity, więc wrzuciłam resztę do ust. Kolejną papryczkę zjadłam od razu w całości i był to straszny błąd. Okazało się, że pomimo podobnego wyglądu jest to inny gatunek. Nigdy wcześniej nie zjadłam niczego tak ostrego, piekło jeszcze z godzinę :P Resztę moich krabów musiał dojeść Kamil.

Resztę wieczoru spędziliśmy na pakowaniu naszych plecaków do wyprowadzki na kolejną wyspę Camiguin.

Film z naszego pobytu na Bohol oraz Panglao:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z plecaczkiem , Blogger