sierpnia 16, 2017

1.5. Maderska relacja: dzień piąty i szósty - plażowanie


   
       Piątego dnia nadszedł czas na zasłużone „nic nie robienie”. Wyspaliśmy się i tylko wizja głodowania zmusiła nas do zwleczenia się z łóżka. Po śniadaniu spakowaliśmy plażowy ekwipunek i wybraliśmy się w stronę wybrzeża. Z kilku plaż w Funchal wybraliśmy jedną z najprostszym dostępem do wody.

Na Maderze nie ma typowych rajskich plaż z cieplutkim piaskiem i łagodnym zejściem do morza. Nasza była betonowa, a krótki fragment dość sporych kamieni co chwilę zalewały fale. Znaleźliśmy sobie miejsce w cieniu, ale prawie natychmiast rzuciliśmy się do wody. Kamil uzbrojony w maskę, fajkę i płetwy w dłoni dzierżąc aparat, ja obok z okularkami. Na środku plaży znajdował się pas startowy wylany z betonu, dzięki któremu wejście do wody było łatwiejsze. Z wielkich kamieni pomimo specjalnych butów do pływania ujeżdżały mi nogi. Woda była przyjemnie chłodna, dno opadało płasko i łagodnie, oprócz nas, sporo turystów wybrało tę plażę do spędzania wolnego czasu. Już blisko brzegu można było oglądać kolorowe rybki skubiące morskie roślinki i uciekające przed obiektywem aparatu

Podczas opalania poznaliśmy też innych mieszkańców wyspy. Wystarczyło wyjąć ciastka i zostawić po sobie okruszki. Z każdej strony zaczęły przychodzić głodne jaszczurki. Czaiły się powoli, żeby po przechwyceniu zdobyczy uciekać w mgnieniu oka. Były tak urocze, że zaczęliśmy je dokarmiać uwieczniając wszystko na filmach. Pod koniec dnia zostaliśmy już kumplami, Kamil karmił je z ręki, a one nie starały się już nawet przed nami uciekać.

Po powrocie do dzielnicy hotelowej postanowiliśmy w galerii kupić lody i wybrać się do Ponta da Cruz, gdzie mieliśmy piękny widok na wystające z wody ostre skały oraz agresywny rozbijający się o klif ocean. Jaszczurki znalazły nas także tutaj, więc podzieliłam się z nimi karmelem z kubeczka. Okazały się jeszcze bardziej urocze wyciągając swoje malutkie języczki i zlizując wszystkie kropelki.

Resztę wieczoru spędziliśmy z drinkami z marakujowym poncho z fantą o tym samym smaku na balkonie z widokiem na ocean.

Kolejnego dnia postanowiliśmy skorzystać z pięknej pogody na ładniejszej i mniej uczęszczanej plaży. Fale utworzyły na brzegu kilka wyraźnie widocznych, kamienistych pięter. Nic nie podejrzewając, rozłożyliśmy ręczniki na najniższym, zaraz obok wody. Nie było to najlepszym pomysłem, bo wraz z upływem czasu poziom wody podnosił się i podczas kąpieli ocean zalał nasze ubrania.
Amatorzy opalania powinni udać się bliżej środka plaży, gdzie można wypożyczyć leżaki. Odpoczywanie na sporych kamieniach nie dla wszystkich musi być przyjemne.
Początkowo ocean nie zachęcał do pływania, trzeba było wkroczyć do wody pewnym, szybkim krokiem, inaczej fale zachlapywały od stóp do głów i wyrzucały na brzeg.
Woda była chłodna, wzburzona, dlatego trudno było oglądać podwodne życie. Aby podziwiać morskie dno, trzeba było odpłynąć spory kawałek od lądu.
Początkowo Kamil pływał obok mnie, ale zazwyczaj męczę się szybciej niż on, więc po chwili mógł mnie opuścić. A czekał na ten moment od pierwszego spaceru po wyspie kiedy w klifie zobaczył niewielką jaskinię. Wyruszył na eksplorację z aparatem w ręce, aby zdać mi później całą relację.
Obserwowałam go z brzegu, gotowa wyruszyć na akcję ratunkową, aż zniknął we wnętrzu groty. Na szczęście nie musiałam długo się o niego martwić, bo po chwili zobaczyłam, jak płynie w moim kierunku. Nie miałam pojęcia, że potrafi rozwijać takie prędkości! Od razu wręczył mi aparat i odpalił stworzony przed momentem film.
Początkowo Kamil wpłynął sobie spokojnie do jaskini. Pod nim dryfowała spora ryba. Zrobił zbliżenie i w kadr wpłynęła kolejna. Oddalił widok, a przy dnie leniwie poruszało się ich jeszcze kilka. Były bardzo ładne, smukłe, z szeroko rozstawionymi płetwami oraz z jedną trójkątną na grzbiecie…
W tym momencie film stał się dość chaotyczny, ponieważ Kamil rozpoczął dramatyczną ucieczkę w kierunku brzegu. Do końca dnia nie wypływaliśmy tak daleko.

Wieczorem Internet podpowiedział nam, że ryby należały do gatunku rekina galapagoskiego, którego młode chowają się w pobliżu wybrzeża, aby uniknąć konfrontacji z dorosłymi, ponieważ mogą być dla nich niebezpieczne.

Pod koniec dnia wybraliśmy się na Ponta de Cruz, aby zrobić ostatnie zdjęcia. Kamil uzbrojony w aparat fotograficzny musiał wykazywać się niezwykłą cierpliwością zanim stworzył zdjęcie, które odpowiadało moim wyobrażeniom w 200%. Na szczęście jest to największa zaleta Kamila i dopiero zachód słońca wygnał nas do hotelu. Sama też zrobiłam trochę ujęć podczas gdy Kamil wspinał się po stromych i śliskich skałach. Niestety nie udało się uchwycić żadnego kompromitującego upadku do morza, pomimo, że nogi co chwilę ujeżdżały mu z obślizgłego podłoża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z plecaczkiem , Blogger