sierpnia 08, 2017

1.2. Maderska relacja – dzień drugi: Cabo Girao, Camara de Lobos





        Z podekscytowania obudziłam się dużo wcześniej niż powinnam. Wyślizgnęłam się z łóżka i uzbrojona w aparat fotograficzny wyszłam na balkon podziwiać widoki. Niebo pokryte było gęstymi chmurami, przez które nie przebijały się promienie słoneczne. Trochę mnie to przestraszyło, ale z czasem zaczęły się one przerzedzać, temperatura wzrosła i moje marzenia o tropikalnym klimacie zaczęły się spełniać. Wkrótce okazało się, że większość poranków na wyspie wygląda podobnie. Ciężkie, ciemne chmury straszą deszczem, aby w kilkadziesiąt minut rozpłynąć się w powietrzu odsłaniając palące maderskie słońce.
Poczekałam aż Kamil wstanie i poszliśmy na hotelowe śniadanie podawane w formie bufetu. Wybór był spory: kilka rodzajów pieczywa, jajka, wędliny, ser, bekon, pieczone banany/jabłka/pomidory, dużo świeżych warzyw i owoców, stanowisko do tostowania, słodkie rogaliki. Co prawda codziennie zestawy były dość podobne, ale bardzo smaczne i w ciągu tygodnia nie zdążyło nam się znudzić.

Około 12 odbyło się spotkanie z polskim rezydentem, który opowiedział o urokach wyspy, polecił zorganizowane wycieczki. Chcieliśmy się dowiedzieć o możliwości wypożyczenia auta za pośrednictwem biura podróży oraz poprosić o mapkę komunikacji miejskiej zarówno po stolicy jak i po całej Maderze. Okazało się, że koszt jest zdecydowanie za wysoki (100 euro za dobę), a pan nie posiadał mapek. Zmarnowaliśmy trochę swojego czasu, bo podczas spotkania nie dowiedziałam się niczego nowego.
Hotel współpracował z jedną z wypożyczalni, ale najkorzystniejszą z ofert znaleźliśmy sami w dzielnicy hotelowej. Najlepiej zamówić samochód z wyprzedzeniem przez Internet, ale nie mieliśmy tyle czasu.

Ponieważ pół dnia spędziliśmy w hotelu postanowiliśmy wybrać się na krótką wycieczkę na Cabo Girao, które podziwialiśmy podczas wczorajszego zachodu słońca.



Wsiedliśmy do hotelowego autobusu dowożącego gości do centrum Funchal i po około 10 minutach wysiedliśmy na głównej ulicy miasta – Avenida do Mar przy porcie. Odjazdy zaplanowane były co godzinę, można było zapisać się na konkretny kurs w recepcji, ale obłożenie nie było wielkie i każdy chętny załapał się na przejazd.
Miły pan ładnie mówiący po angielsku podbiegł do nas zanim zdążyliśmy wysiąść z autokaru. Zaprosił nas do maleńkiego sklepiku z wielkim szyldem : INFORMACJA TURYSTYCZNA. Jest takich na Maderze mnóstwo, a wszystkie wciskają klientom bilety na zorganizowane zwiedzanie wyspy, rejs repliką statku Kolumba, rejs z delfinami, jazdę terenową z nielimitowaną ilością drinków. Nie byliśmy tego świadomi i bardzo trudno było nam się od pana uwolnić. Za to otrzymaliśmy mapki komunikacji miejskiej i rady jak dotrzeć na dworzec. Potem okazało się, że nasz autobus miał odjeżdżać z ulicy na której właśnie się znajdowaliśmy, ale zrobiliśmy sobie półgodzinny spacer po stolicy i wzięliśmy mnóstwo rozkładów jazdy, które wkrótce miały pomóc nam planować następne wycieczki.

Gdy w końcu udało nam się odnaleźć właściwy przystanek okazało się, że wciąż nie wiemy do którego autobusu wsiąść. Nie potrafiliśmy znaleźć nazw przystanków na mapie, zwłaszcza, że rozkłady jazdy często składają się z przystanku początkowego, godziny odjazdu i przystanku końcowego, bez punktów pośrednich. Postanowiliśmy skorzystać z pomocy mieszkańców wyspy, którzy pomimo braku znajomości angielskiego okazali się bardzo pomocni i w naszym imieniu zagadywali kierowców każdego autobusu o ich trasę. W końcu nadjechał pojazd z karteczką z napisem „Cabo Girao” włożoną za szybę. Na wszelki wypadek poprosiliśmy kierowcę żeby podpowiedział nam kiedy mamy wysiąść, zapłaciliśmy za bilety i zajęliśmy miejsce z samego przodu. Warto mieć ze sobą gotówkę, ponieważ bilety kupuje się u kierowcy, nie można używać karty płatniczej. Podróżowanie na gapę wiąże się z olbrzymim ryzykiem, ponieważ podczas naszego pobytu bilety zostały skontrolowane za każdym razem.

Zdecydowanie polecam spróbować jazdy maderskimi autobusami. Tutejsze drogi są bardzo wąskie, wspinają się po ostrym klifie, skręcają gwałtownie. Kierowcy często trąbią trzykrotnie przed zakrętem, ponieważ z drugiej strony kompletnie nic nie widać. Można przeżyć chwile grozy, kiedy dwa duże samochody muszą się minąć na wąskiej drodze nad urwiskiem. Zwłaszcza, że na wyspie każde miejsce jest idealne na parking. Wystarczy włączyć awaryjne i stanąć gdziekolwiek, nikt nie będzie miał Ci tego za złe.

Po dłuższej chwili jazdy dotarliśmy na szczyt klifu i kierowca dał nam znać, że to nasz przystanek. Wspominałam, że na mapie odległość wyglądała na niewielką? To było dla mnie największe zaskoczenie tej wyspy. Nikt nie napisał w przewodniku, że planując wycieczki trzeba wziąć pod uwagę olbrzymie różnice wysokości. W linii prostej Cabo Girao wydawało się rzut beretem od Funchal, ale nie uwzględniłam podróży klifem, na który prowadziła kręta drogą wzdłuż urwisk.

Znaki doprowadziły nas do przeszklonego tarasu z pięknym widokiem na Prayę Formosę – plażę, którą odwiedziliśmy wczoraj, Funchal i piękny krajobraz Madery. Spojrzenie 518 m w dół na spienione fale rozbijające się o klif robiło wrażenie. Wielu turystów na wszelki wypadek chodziło jedynie po metalowych łączeniach przeźroczystej podłogi.



Po sesji zdjęciowej byliśmy gotowi do drogi powrotnej. Znaleźliśmy przystanek, ale na następny autobus musielibyśmy czekać półtorej godziny. Wtedy wpadłam na genialny pomysł zejścia do pobliskiej wioski – Camara de Lobos, z której łatwiej będzie złapać jakiś środek transportu do Funchal. W końcu jak to wynikało z mapy to tak blisko. Aha! Pamiętacie, jak mówiłam o największym zaskoczeniu wyspy? Autobusem jeszcze tego nie odczułam, dopiero ten krótki spacerek mi to uświadomił. Na szczęście korzystaliśmy z pobranych w Polsce map Madery i mogliśmy użyć skrótów, stworzonych dla niezmotoryzowanych podróżników. I zdecydowanie to była najlepsza decyzja tego wypadu. Mnóstwo schodków pomiędzy prywatnymi domami, ogródkami, często zawieszonymi nad kilkuset metrowymi urwiskami i najpiękniejsze widoki na świecie.

Po drodze ukradliśmy kilka truskawek, paskudne, niedojrzałe banany i trochę daktyli, odwiedziliśmy schowany ogródek z pięknym widokiem na morze, zaprzyjaźniłam się bliżej z kolczastą florą Madery, dokarmiliśmy jaszczurki, prawie umarliśmy z wyczerpania, przegrzania i niedostatku wody. Nie przewidzieliśmy, że będziemy potrzebować takie duże ilości. O wodzie naprawdę warto pamiętać. Odległości pomiędzy miejscowościami są ogromne i często nie ma jak uzupełnić zapasów.



To niesamowite jak ludzie przystosowali ziemię do własnych potrzeb. Pomimo trudnego terenu nie ma tutaj nie zagospodarowanych przestrzeni. Domy są wręcz wykute w skale, maleńkie pola uprawne kończą się nagle, ostro opadając w ocean.

Camarę de Lobos powitaliśmy z ulgą, nie mieliśmy już siły żeby poświęcić jej więcej uwagi. Obejrzeliśmy śliczny port, wspaniałe uliczki ozdobione bębnami z pralek, piłami do cięcia metalu przerobionymi na sardynki, plastykowymi butelkami i innymi śmieciami.

Potem rozdzieliliśmy się: ja w poszukiwaniu odpowiedniego przystanku, a Kamil sklepu, gdzie uzupełnilibyśmy niedobór w piciu. Przyniósł jeszcze lody!
Po chwili oczekiwania wtoczyliśmy się do autobusu, który zawiózł nas pod sam hotel. Najpierw postanowiliśmy wstąpić do Forum Madeira, gdzie znaleźliśmy mały barek z różnorodnym i tanim jedzeniem na wagę.

Wieczorem zdążyliśmy jeszcze skorzystać z hotelowego basenu, napić się maderskiej specjalności – poncha i zasnęliśmy jak zabici.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z plecaczkiem , Blogger