sierpnia 06, 2017

1.1. Maderska relacja - dzień pierwszy: Funchal




     Skąd pomysł na Maderę? Niesamowite widoki, przyjazny klimat, a może piękno dzikiej przyrody skłoniły nas do obrania tego kierunku? Hmm... u nas zadecydował przypadek. Tydzień przed terminem Kamilowego urlopu pilnie śledziliśmy pojawiające się na stronach polskich biur podróży oferty last minute. Ceny spadały z każdym dniem. Początkowo nastawialiśmy się na Hiszpanię, ale ktoś sprzątnął nam tę ofertę sprzed nosa. Ostała się jedynie wycieczka na portugalską wyspę – Maderę.
Dopiero po zakupieniu oferty zaczęłam przeglądać wszystkie zakątki Internetu, aby dowiedzieć się na co się zdecydowaliśmy. Szybko uświadomiłam sobie, że spóźnienie się z zapłatą za Hiszpanię było najwspanialszą rzeczą jaka się nam mogła przytrafić. Zdjęcia były niesamowite! Przez kolejne dni, siedziałam nad laptopem zapatrzona w bajeczne widoki, planując zwiedzanie wyspy. Przeczytałam mnóstwo przewodników, przejrzałam liczne relacje i opinie, a mimo wszystko na miejscu czekało mnie wiele niespodzianek.

DZIEŃ PIERWSZY

        Podróż rozpoczynaliśmy w Pyrzowicach. Dzieliło nas od niego ponad 200 km, które sprawnie pokonaliśmy samochodem. Na miejscu zjawiliśmy się ze sporym zapasem czasu. W okolicach lotniska aż roi się od miejsc gdzie bezpiecznie możemy zostawić pojazd na czas wakacji. Większość właścicieli poza udostępnieniem miejsca parkingowego oferuje również podwiezienie na lotnisko oraz odebranie po powrocie o każdej porze dnia i nocy.
Szybko okazało się, że wcześniejsze przybycie nie pomoże przy wyborze lepszych miejsc w samolocie. Od samego początku wycieczki czaiły się na nas atrakcje takie jak godzinne oczekiwanie przed budynkiem lotniska z powodu pozostawionej na środku terminalu podejrzanej torby. Po jej usunięciu w asyście strażaków, policji i ochrony w końcu mogliśmy stanąć w długiej kolejce do odprawy. Według porad z Internetowego przewodnika warto poprosić o miejsce z prawej strony samolotu. Podczas lądowania możemy podziwiać całą wyspę, a widok robi wrażenie.

Lecieliśmy liniami Enter air. Obawiałam się ich troszkę ze względu na opinie, których naczytałam się przed wyjazdem. Oczywiście zupełnie bezpodstawnie: wylecieliśmy o czasie, pilot nadrobił prawie godzinę w powietrzu i wylądował perfekcyjnie!



Według mapki lot trwa 8 godzin i 45 minut, jednak w rzeczywistości na wyspę przybyliśmy dużo wcześniej. Nie dość, że pilotowi udało się skrócić czas podróży to dodatkowo przylatując na Maderę należy przestawić zegarki o godzinę do tyłu.



Lotnisko na portugalskiej wyspie słynie z zasłużonego tytułu drugiego najniebezpieczniejszego lotniska w Europie, a dziewiątego na świecie. Pas startowy został przedłużony za pomocą betonowych kolumn ustawionych wzdłuż lądu w oceanie. Ze względu na ukształtowanie terenu – z jednej strony strome góry z drugiej ocean, oraz silnych podmuchów wiatru lądowanie na Maderze dostarcza wielu wrażeń. W naszym przypadku samolot, robiąc ostry zakręt niemal dotykał skrzydłem oceanu. Miałam wrażenie, że widzę już pojedyncze fale i za moment dotkniemy wody.

Dla nie spodziewających się takich przygód turystów widok może być przerażający. Przez moment leci się wprost w kierunku wyspy, aby szybko zrobić zwrot i wylądować. Madera zazwyczaj tonie w chmurach, więc dopiero po obniżeniu wysokości mogliśmy podziwiać krajobraz. A gwarantuję wam, że jest co oglądać. 
Biuro podróży zagwarantowało nam transport do hotelu w stolicy- Funchal. To zdecydowanie najwygodniejsza opcja, ale organizując wyjazd samodzielnie można skorzystać z taksówek, aerobusów oraz komunikacji miejskiej. Więcej informacji na ten temat znajdziecie w kolejnych postach!

Rezydent z biura podróży, który czekał na lotnisku wskazał, który z podstawionych autokarów zawiezie nas do hotelu. Wpakowaliśmy bagaże i zajęliśmy miejsca z samego przodu co okazało się genialnym posunięciem. Nic nie przeszkadzało nam w podziwianiu widoków. Kamil czaił się z aparatem, a ja przyklejona do szyby szturchałam go gdy tylko zobaczyłam coś niesamowitego. Czyli dość często.
Gdy po tygodniu wracaliśmy tą samą trasą wiedzieliśmy już, że to jedynie bardzo skromny kawałek krajobrazu jaki Madera może zaoferować. Jechaliśmy głównie autostradą, która w dużej części została wydrążona w formie tuneli, aby nie było potrzeby wspinania się na wysokie masywy. W ciągu 30 minut dotarliśmy na miejsce.



Szybko zameldowaliśmy się w hotelu i zanieśliśmy bagaże do pokoju. Tu czekała nas miła niespodzianka, gdyż zamiast pokoiku od strony lądu otrzymaliśmy studio z pokojem dziennym, aneksem kuchennym i balkonem z widokiem na morze.

Zostawiliśmy torby i pomimo zmęczenia podróżą, ruszyliśmy rozejrzeć się po okolicy. Zwykle ciężko mi usiedzieć w jednym miejscu, zwłaszcza gdy jestem go tak strasznie ciekawa!
Obok hotelu znajdowała się galeria handlowa Forum Madeira, która podczas pobytu służyła nam jako miejsce do utrzymywania kontaktu ze światem oraz jadłodajnia.
Spokojnym spacerem zeszliśmy aż do wybrzeża. Na wyspie trzeba się przyzwyczaić, że ulice są bardzo mocno nachylone i nawet krótkie przechadzki mogą zmęczyć.
Przemierzyliśmy deptak wzdłuż wybrzeża, podziwiając piękno oceanu oraz oglądając wyciosane w skałach, wylane betonem kąpieliska pod wieczór zamienione w miejsce spotkań z barem i muzyką. Madera nie jest odpowiednim kierunkiem dla amatorów wylegiwania się na piaszczystej plaży z błękitną, ciepłą wodą. Mieszkańcy mocno ingerowali w wygląd wyspy, starając się przystosować ją do swoich potrzeb. W wielu miejscach przy oceanie, wylali betonowe platformy ułatwiające wchodzenie do wody. Czasami trzeba prosto z nich skoczyć w kilkunastometrową głębię, czasami są to jedynie baseny odgrodzone od szalejącego oceanu.

Dotarliśmy do końca deptaku i barierki, za którą olbrzymie fale rozbijały się o wysoki klif. Udało nam się to w idealnym momencie, ponieważ słońce chowało się już za masyw Cabo Girao – najwyższego klifu Europy, znaku rozpoznawczego Madery, widocznego na każdej widokówce. Z tego miejsca mieliśmy też widok na Praię Formosę – jedyną naturalną w Funchal, długą, szeroką, kamienistą plażę.



Perspektywa ponownego wspinania się do głównej drogi i okrążania klifu odrobinę nas przeraziła. Już mieliśmy zrezygnować, ale Kamil zobaczył wejście do tunelu. Przeczucie go nie zawiodło, przejście okazało się skrótem wprost na plażę, chyba najładniejszą z tych które mieliśmy okazję zwiedzić na Maderze. Składała się z wulkanicznych kamieni, które zmniejszały swoją średnicę wraz ze zbliżaniem się w stronę wody. Była szeroka, długa, a ingerencja człowieka nie rzucała się w oczy.
Od razu zdjęłam buty co nie było zbyt wygodne i wbiegłam do morza, powodując małą lawinę skalną. Niestety po zachodzie słońca wyspa bardzo szybko pogrąża się w ciemności.Morska woda miała ciemny, prawie czarny kolor, a temperatura i przejrzystość w takim oświetleniu zostawiały wiele do życzenia.
Po przywitaniu z Atlantykiem wróciliśmy do hotelu, po drodze robiąc drobne zakupy w pobliskiej galerii. Wieczór spędziliśmy na balkonie popijając lokalne portugalskie piwo i planując kolejny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z plecaczkiem , Blogger