maja 07, 2018

4.3 Kreteńska relacja: dzień trzeci - Chania





        Plan naszego wyjazdu musieliśmy dopasować do pogody. W pierwszych dniach zrezygnowaliśmy z plażowania ze względu na silny wiatr i chłodniejszą temperaturę. Bilety kupowaliśmy miesiąc wcześniej, a datę wyznaczał nam termin Kamilowego urlopu. Według prognozy pogody dzień trzeci miał przynieść mnóstwo opadów i rzeczywiście już wieczorem poprzedniego dnia z nieba zaczęły spadać wielkie krople. Postanowiliśmy nie nastawiać budzika i nie robić wielkich planów. Po śniadanku pogoda zaczęła się trochę poprawiać. Przestało padać, ale wciąż było chłodno. Idealne warunki do zwiedzania miasta. Zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy do Chani: drugiego co do wielkości miasta Krety.

  
 Dzięki znalezionym wcześniej radom podróżniczych blogerów kierowaliśmy się od razu w stronę starówki, gdzie mieliśmy znaleźć darmowy parking w pobliżu twierdzy San Salvatore (przy ulicy Akti Kanari – można wpisać sobie w nawigację, lub wykorzystać stworzoną przez nas mapę u góry postu). Myślę, że nam się poszczęściło. Zajęliśmy ostatnie miejsce akurat wyjeżdżającego samochodu. Ale w środku sezonu lepiej przyjechać do Chanii z samego rana żeby nie marnować czasu na poszukiwania miejsca do bezpiecznego zostawienia samochodu.
       Mieszkańcy Krety mają bardzo luźne podejście do przepisów drogowych. Zostawienie samochodu na światłach awaryjnych na środku skrzyżowania, obrysowanie samochodu o krawężniki lub inny samochód, kozy swobodnie skaczące sobie po dachu to żaden problem. Nikt na nikogo nie trąbi, wszyscy są uprzejmi, nikomu się nigdzie nie śpieszy. Na głównych drogach są tylko dwa pasy, ale wolniejsze samochody jadą poboczem robiąc miejsce dla wyprzedzających pojazdów. Kamilowi bardzo się tutejsze obyczaje podobały. Mi w sumie też, ale cieszyłam się, że tylko on jest kierowcą, a ja mogę spokojnie podziwiać krajobrazy nie martwiąc się nieprzewidywalnością Greków.
Zaparkowaliśmy samochód i zaczęliśmy poszukiwania pierwszego punktu wycieczki: weneckiego portu z egipską latarnią morską. Deszcz przestał padać, ale powietrze wciąż było dość chłodne, idealne warunki do zwiedzania.

wenecki port w Chani

         Udało nam się dotrzeć do betonowego deptaku wzdłuż wybrzeża. W oddali widzieliśmy już latarnię morską, ale czekał nas jeszcze spacer wzdłuż kramików z pamiątkami, tawern, grajków i wielkiego tłumu turystów.

Egipska latarnia morska w Chanii
Na szczęście szybko udało nam się przedrzeć do wąskich pozostałości muru, które prowadziły wprost do latarni. Można było z nich zeskoczyć na wąską kamienistą plażę, gdzie poza kilkoma wędkarzami i uciekającymi spod nóg krabami nikogo więcej nie spotkaliśmy. Na sam koniec mur stał się dużo wyższy, ale dla Kamila nie stanowiło to problemu. Szybko wspiął się na górę i podał mi rękę. Udało nam się ominąć duży tłum spacerujący wąską, kamienną ścieżką. Po drodze zahaczyliśmy o pozostałości niewielkiej twierdzy z pięknym widokiem na latarnię i ruszyliśmy dalej. Dopiero przy końcu muru nadszedł czas na ciasteczkową przerwę i kilka zdjęć cudnego portu.

       Kolejnym punktem na naszej mapie okazała się dzielnica turecka czyli Topanas znajdująca się na tyłach Fortu Firkas, który niegdyś pełnił rolę magazynu amunicji, a dziś na jego terenie znajduje się między innymi Muzeum Morskie. Z wałów obronnych fortu rozciąga się ładny widok na port, dawny meczet Janczarów a także budynków weneckich, które niegdyś pełniły funkcję stoczni remontowych, przystani galer i suchych doków. Tutaj też można wejść do dawnego kościoła San Salvatore, gdzie obecnie mieści się ciekawa kolekcja mozaik, ikon i biżuterii pochodzących z Chanii i okolicy. Dalej można zobaczyć ciekawe domy tureckie oraz hammam, czyli dawną łaźnię turecką i dobrze zachowany Bastion Schiavo.
Następnie ruszyliśmy w stronę fortu San Salvatore w najbliższym sąsiedztwie. Obecnie z pozostałości korzystają rybacy łowiący kraby na kurze nóżki i skrzydełka.


Poprzyglądaliśmy się chwilę ich pracy i ruszyliśmy na małe zakupy w słynnej hali targowej. Z internetowych opisów wynikało, że lokalni ludzie zaopatrują się tutaj w typowe kreteńskie wyroby, ale szybko okazało się, że miejsce jest jednak zaadoptowane głównie pod turystów. Co drugi straganik oferował szeroki wybór różnorodnych magnesów, kubeczków i pocztówek. Nawet oliwki, oliwa z oliwek czy greckie sery zapakowane były jako pamiątki z Krety.

       Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, bo udało nam się znaleźć kolejny magnes do kolekcji Kamila i pocztówki do mojej :D
    Pospacerowaliśmy jeszcze po dzielnicy weneckiej Kastelli charakteryzującej się wąskimi, krętymi uliczkami wzdłuż których ciągną się prześliczne domki a także pozostałości weneckiego Pałacu Rektorskiego i starych murów obronnych. Tutaj też prowadzone są wykopaliska, które ukazały pozostałości minojskiego pałacu.


Obiad postanowiliśmy zjeść w miejscowości naszego hotelu. Już poprzedniego dnia skusiło nas menu pobliskiej tawerny. Było bardzo miło, zwłaszcza, że mogliśmy napić się greckiego wina i kieliszka rakii i spokojnie wrócić do hotelu na nogach. Ale po kreteńskich specjałach: przepysznej mousace i kalmarach a przede wszystkim po winie zapomnieliśmy o zmęczeniu po całodziennym zwiedzaniu i postanowiliśmy wieczór spędzić na plaży.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z plecaczkiem , Blogger