maja 06, 2018

4.2 Kreteńska relacja - dzień drugi: Imbros, Fragokastello, Preveli




      Plan na kolejny dzień był bardzo ambitny. Chcieliśmy zobaczyć jak największy fragment wyspy.


     Pierwszym punktem wycieczki stał się jeden z kreteńskich wąwozów. Są one bardzo charakterystyczne dla krajobrazu wyspy. Wysokie górskie masywy są poprzedzielane licznymi szczelinami prowadzącymi zazwyczaj z centralnej części wyspy aż do morza. Najbardziej popularna jest Samaria – najdłuższy wąwóz Europy. Liczy sobie 18km i stał się punktem obowiązkowym podczas zwiedzania Krety. Niestety na taką wycieczkę trzeba zarezerwować pełen dzień. Wyruszyć wcześnie rano, żeby zdążyć na ostatni prom z miejscowości, w której kończy się wąwóz, a następnie na ostatni autobus, który dowiezie nas na parking. Dlatego zdecydowaliśmy się na mniejszy wąwóz – Imbros. Jest on ciekawą alternatywą dla największej turystycznej atrakcji Krety. Jeśli zależy nam na mniejszych tłumach, nie czujemy się na siłach, aby przejść całe 18 km, nie chcemy na wycieczkę poświęcać całego dnia to powinniśmy rozważyć tę opcję.
Istnieje kilka możliwości zorganizowania trekkingu na tym szlaku. Jest to dość proste i z wypożyczonym samochodem spokojnie można zrobić to na własną rękę. Po pierwsze szlak można przejść w obie strony. Całość ma długość 8km i 600m przewyższenia. Drugą opcją jest zostawienie auta na parkingu u wlotu wąwozu w miejscowości Imbros. Wzdłuż głównej drogi znajdziemy mnóstwo tabliczek oferujących zawiezienie na sam dół wąwozu, skąd moglibyśmy udać się w górę, w stronę pozostawionego na parkingu samochodu. Można również rozpocząć wędrówkę u wlotu wąwozu, a na samym dole załapać się na taksówkę. Złapanie jej nie powinno być żadnym problemem, ponieważ większość tawern i kawiarni oferuje dodatkowo takie usługi.
My skorzystaliśmy z opcji numer trzy i zjechaliśmy własnym samochodem na sam dół wąwozu. Najpierw zatrzymaliśmy się przy wlocie trasy, gdzie właściciel tawerny próbował nas namówić żebyśmy zamówili u niego taksówkę. Tłumaczył, że nie możemy dalej jechać własnym transportem ze względu na trudne warunki drogowe, ale nie przejęliśmy się zbytnio jego ostrzeżeniami. Droga była górzysta i pełna zakrętów, ale zdecydowanie jeździliśmy po gorszych. Wszędzie był asfalt, więc bez większych przygód udało nam się zaparkować przy tawernie w wiosce Komitades. Nie zdążyliśmy wysiąść z samochodu, gdy podeszła do nas kobieta, która po angielsku zaproponowała podzielenie kosztów taksówki. Chętnie się zgodziliśmy, ponieważ cena przejazdu wynosiła 20 euro. Pani umówiła się z kierowcą, a następnie zaczęła do swojego męża mówić po polsku :D
Po chwili brat właściciela tawerny przyjechał po nas swoim pickupem. Pozwolił nam wskoczyć na pakę i ruszyliśmy. Na początku trzeba było mocno się trzymać, aby nie wypaść z rozpędzonego samochodu. Ale po chwili poczułam wiatr we włosach i zaczęłam pstrykać fotki upamiętniające przejażdżkę. Świetna zabawa, jeszcze dłuższą chwilę wycieczki usta same rozciągały mi się w uśmiechu na wspomnienie widokowej trasy, ostrych, górskich zakrętów.



W trakcie drogi wymieniliśmy się z naszymi towarzyszami pomysłami na zwiedzanie wyspy i ulubionymi kierunkami podróży. Na szczycie podzieliliśmy się kosztami i każdy udał się w swoją stronę. My bez przystanku zeszliśmy do wlotu do wąwozu. Zapłaciliśmy za bilet i żwawym krokiem ruszyliśmy przed siebie. Droga była przyjemna. Początkowo ściany wąwozu przebiegały w znacznej odległości od siebie, a kamienista ścieżka łagodnie opadała w dół. Wszędzie kwitły dzikie maki, na zielonych łąkach pasły się owce, raz na jakiś czas spotykaliśmy innych turystów. W połowie wąwóz zaczął się zwężać, aby w kulminacyjnym momencie osiągnąć tylko 1,6m szerokości! Upamiętniliśmy to miejsce zdjęciem Kamila :D


Stąd niewiele nam zostało do wylotu dolinki. Szybkim krokiem wróciliśmy do samochodu.



Przebraliśmy trekkingowe buty i ruszyliśmy na dalszą objazdową wycieczkę, żeby wykorzystać jak najwięcej dnia. Kolejnym celem było pobliskie miasteczko Fragokastello, wybudowane przez Wenecjan w XIV w. Legenda głosi, że miejscowa ludność starała się nie dopuścić do zakończenia budowli niszcząc w nocy to co udało się wznieść za dnia. Na szczęście twierdzę udało się postawić, a swój majestatyczny wygląd zachowała do dziś. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od obiadu w polecanej przez trip advisor tawernie: Kali Kardia (możesz kliknąć i obejrzeć to miejsce). Menu było dość ubogie, ale zainteresowały nas dania dnia. Niestety nie zostały one ujęte w spisie dań, a nie mogliśmy zrozumieć tłumaczeń pana właściciela, który zaprosił nas do kuchni, podniósł wszystkie przykrywki i pozwolił sobie wybrać danie :D
Jedzenie było pyszne. My próbowaliśmy wołowiny z marynowanymi cebulkami i omletu z cukinią i charakterystycznym dla Krety kozim serem. Pycha! Polecamy.
W restauracji można usiąść na tarasie z pięknym widokiem na morze i zamek Fragokastello. Po posiłku zostaliśmy poczęstowani kieliszkiem rakii. Bardzo miłe miejsce.
Posileni mogliśmy ruszyć na dalszą część zwiedzania. Obejrzeliśmy zamek, do środka zajrzeliśmy tylko na moment, nie kupowaliśmy biletu. Trochę gonił nas czas, ponieważ postanowiliśmy odwiedzić kolejny punkt na naszej mapie: Preveli!
Ponownie zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy górskimi drogami. Mknęliśmy szybko szeroką jak na kreteńskie warunki ulicą, aż zostaliśmy zatrzymani przez stado owiec, które zajęło całą drogę. Podążały one nieśpiesznym krokiem za bacą jadącym przed nimi pickupem. Ja robiłam zdjęcia, a za nami uformował się niewielki korek. Baca zatrzymał swój samochód i uniósł laskę wskazując owcom lewą stronę jezdni. Owce posłusznie przeszły na jedną stronę zostawiając jeden pas pusty. Co do linii! Baca wsiadł do pickapa i dalej prowadził swoje stado, a my mogliśmy ruszyć dalej :D
Trochę udało nam się pobłądzić dzięki google maps, które poprowadziły nas polnymi drogami. Kolejny raz przekonaliśmy się, że nie warto ich słuchać. Lepiej korzystać z innych map do nawigacji. Uprzejmy kierowca ciężarówki poradził nam jak łatwiej dojechać do celu, ale niestety na parkingu w Preveli byliśmy późnym popołudniem. Zapłaciliśmy za parking 2 euro i nie tracąc czasu ubraliśmy plecaki i w klapkach ruszyliśmy w stronę plaży. Zejście jest przygotowane dla turystów w formie kamiennych schodków. Można pokonać je w klapkach, ale nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie. Trzy razy zahaczyłam palcami od stóp o kamienie kiedy akurat zapatrzyłam się na piękne widoki. A było się na co zapatrzyć. Uwielbiam klify gwałtownie wpadające do morza, pomiędzy skalnymi półkami stworzyły się liczne zatoczki z urokliwymi plażami. Jednak najpiękniejszy widok pojawił się dopiero na jednym z tarasów widokowych. Wysokie góry przedzielone głębokim wąwozem, z którego wypływa turkusowa rzeka wpadająca do morza. Wzdłuż rzeki wyrasta las palmowy. Z góry robiło to niesamowite wrażenie. Ciekawi jakie wrażenie robi z dołu pomknęliśmy na plażę bez robienia fotek. Potem odrobinę żałowaliśmy, ponieważ w drodze powrotnej było już po zachodzie słońca i ciężko było zrobić dobre zdjęcie.
Na dole bez odpoczynku wkroczyliśmy do palmowego lasu. Wąska ścieżka prowadziła wijąc się delikatnie pomiędzy palmami. Las powstał dzięki piratom odpoczywającym nad rzeką Megapotamos, którzy pluli pestkami daktyli wzdłuż brzegu. Szliśmy coraz wyżej, w głąb wąwozu. Początkowo klapki wydawały się idealnym obuwiem, ale im dalej się zapuszczaliśmy tym częściej myślałam o wygodnych trekkingowych adidaskach w samochodzie. Rzeka tworzyła kilka jeziorek, spływała wodospadami, w których można było opłukać nóżki.


Kilka osób, które szły przed nami narzekało na trudność terenu, nie mogąc sobie poradzić z wysokimi kamieniami, na które trzeba było się powspinać. Naszym zdaniem w wygodnych butach trudność jest znikoma. W klapkach musieliśmy po prostu bardziej uważać podczas stawiania kroków. Trasa kończy się dość głęboko skalnym urwiskiem, które nie pozwala na kontynuowanie wędrówki. Droga powrotna bez zbaczania ze ścieżki zajęła nam zdecydowanie mniej czasu. Wróciliśmy na plażę, idealnie na zachód słońca. Nikogo już nie było, jedynymi towarzyszami były dwie gęsi , które początkowo starały się nas przegonić, ale szybko dały za wygraną i podzieliły się miejscem na plaży. Gdy zrobiło się ciemno postanowiliśmy wrócić do parkingu, ponieważ czekała nas długa droga do hotelu.



INFORMACJE PRAKTYCZNE:
Bilet do Parku 2,5 euro
Na trasie nie znajdziemy miejsca, w którym moglibyśmy uzupełnić zapasy wody i prowiantu. Należy je zabrać ze sobą.
Szlak nie jest trudny, ale wygodne obuwie znacznie ułatwi nam drogę.
Parking przy Preveli 2 euro

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z plecaczkiem , Blogger