Bośnia i Hercegowina to państwo bezpośrednio sąsiadujące z Chorwacją. Zazwyczaj nie kojarzy się pozytywnie za sprawą wojny, która miała miejsce w latach 90. Ludzie wyobrażają sobie zniszczone, biedne, nieatrakcyjne turystycznie państwo, które nie ma nic do zaoferowania. Nic bardziej mylnego! Bośnia i Hercegowina zachwyca pięknymi krajobrazami, urokliwymi miasteczkami, pysznym jedzeniem. To aż grzech nie odwiedzić jej będąc tak blisko!
Nasza wycieczka zaczęła się przed wschodem słońca ze względu na napięty harmonogram dnia. Oprócz Bośni planowaliśmy odwiedzić również Dubrownik.
Mimo oczywistych minusów wczesne wstawanie ma jednak kilka zalet. Po spakowaniu się i przygotowaniu śniadanka wyszliśmy przed apartament. Na zewnątrz powoli zaczęło robić się jasno. Żal byłoby zmarnować taką okazję. Chwyciliśmy aparat i kubki z kawą, którą dokończyliśmy na plaży podczas oglądania pięknego wschodu słońca. Po zakończonym spektaklu mogliśmy wyruszyć.
Pierwszym celem naszej wyprawy były piękne wodospady w małej bośniackiej wiosce Kravice. Początkowo jechaliśmy autostradą, aż do przekroczenia granicy, gdzie trasa zaczęła prowadzić wąskimi krętymi drogami. Ze względu na wczesną porę ominęły nas kolejki. Dzięki nawigacji dość szybko odnaleźliśmy parking przy wodospadach. Po opłaceniu biletów wstępu (przyjmowane są zarówno marki jak i euro) ruszyliśmy w dół betonowymi schodkami. Poczułam delikatne rozczarowanie, gdy zobaczyłam ingerencję człowieka w ten cud natury. Podczas szukania podróżniczych inspiracji Kravice urzekły mnie swoją dzikością i naturalnym pięknem, które z biegiem czasu powolutku zatraca. Bośniacy wyczuli w wodospadach atrakcję turystyczną i infrastruktura wokół zaczęła się rozrastać.
Mimo wszystko wodospady wciąż są hipnotyzujące. Ich największą zaletą jest brak ograniczeń przy eksplorowaniu. Można pływać w jeziorze rozlewającym się u stóp wodnych strumieni, można wspinać się obok spływającej wody, można przechodzić przez wyżłobione jaskinie.
Dzięki wczesnej porze udało nam się uniknąć tłumów, nieliczni ludzie nieśmiało robili sobie zdjęcia na tle spadających kaskad. Za to my szybko zrzuciliśmy ciuchy i wyposażeni w specjalne buty z gumową podeszwą i wodoodpornym aparatem ruszyliśmy na podbój. Początkowo grzecznie, Kamil podszedł pod najniższy wodospad. Chcąc przesunąć się jeszcze bliżej stracił grunt pod nogami i wpadł po pachy do lodowatej wody. Po krótkiej sesji zdjęciowej wspięliśmy się na wysoką półkę skalną, dalej przez wydrążoną jaskinię weszliśmy jeszcze wyżej i odważniejszy Kamil wyszedł na kolejną półeczkę zalewaną zimną wodą.
Na koniec popływaliśmy w jeziorze aż do całkowitego wyziębienia organizmu i wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Krętymi dróżkami, które wspinały się łagodnie po zboczach gór, powoli zmierzaliśmy w stronę kolejnego punktu programu. Kamil z nawigacją w telefonie, Ania z zapisanymi w domu skrytkami geocaching, które można byłoby złapać po drodze. W połowie drogi wypatrzyliśmy na mapie ciekawą, trawersującą na szczyt pokaźnego wzgórza drogę. Decyzja była szybka. Trasa była stroma i wąska, ale na szczęście musieliśmy się na niej minąć tylko raz. Szybko znaleźliśmy się na górze skąd rozciągał się niesamowity widok na górzystą Bośnię.
Kolejnym celem naszej wyprawy było urokliwe miasteczko Mostar nad rzeką Neretwą, nieformalna stolica Bośni. Nazwa pochodzi od słowa „mostari” oznaczającego strażników mostu. Największą atrakcją miejscowości jest właśnie XVI wieczny Stari Most, który traktowany był jako symbol pojednania Wschodu z Zachodem. Dotyczyło to zarówno dwóch religii: chrześcijaństwa z islamem oraz dwóch narodowości: Chorwatów z Serbami. Podczas wojny bośniackiej symbol został celowo zniszczony przez chorwacką armię. Zaraz po zakończeniu działań wojennych przy wsparciu UNESCO rozpoczęto odbudowę zabytku ze szczątków mostu wydobywanych z dna rzeki. Dziś jest to niezwykle oblegana atrakcja. Aby przejść na drugą stronę Neretwy trzeba podążać w długiej, ciągnącej się przez stare miasto kolejki po drodze zaglądając do maleńkich sklepików, w których mężczyźni w tradycyjnych regionalnych strojach produkują różne miedziane ozdoby czy naczynia.
W Mostarze również nie mogliśmy zostać na dłużej. Planowaliśmy zobaczyć starówkę, zjeść obiad i ruszyć w dalszą drogę. Drobne trudności zaczęły się już od parkingu. Kto nas trochę zna, wie że bardzo dużo myślimy, ale niekoniecznie o rzeczach ważnych jak na przykład wymienienie pieniędzy. Co prawda w centrum można było zostawić samochód a opłatę uiścić w prawie każdej walucie, ale bilecik obejmował całą dobę i zupełnie nie opłacało się nam to cenowo. W mieście spokojnie można znaleźć miejsce parkingowe, ale parkomaty wymagały drobnych marek. Zrobiliśmy sobie dodatkowy przystanek na stacji benzynowej gdzie poza wypłaceniem kilku banknotów z bankomatu zakupiliśmy zimne picie żeby mieć więcej drobnych.
W końcu zaparkowaliśmy i wmieszaliśmy się w tłum zmierzający w stronę serca miasta. W oczekiwaniu na swoją kolej przedostania się na drugą stronę Neretwy udało mi się zakupić ręcznie wykonany kubek, które przywożę z każdej wyprawy.
Na moście zwróciliśmy uwagę na mężczyznę, który w stroju kąpielowym stał za barierkami, co chwilę wychylając się i spoglądając w dół do ciemnej wody. Drugi zachęcał turystów do zrzutki, mówił, że gdy nazbiera się odpowiednia ilość pieniędzy, jego kolega skoczy z wysokości 24m!
Przeszliśmy dalej i stromymi schodkami udało nam się podejść do brzegu rzeki. Kamil wyjął aparat w oczekiwaniu na skok. Pieniądze zaczęto zbierać też wśród gapiów pod mostem. Kamil okazał się cierpliwszy ode mnie, jak zawsze zresztą. Czekanie i bezczynność zwykle bardzo mnie nudzą, więc postanowiłam przejść się wzdłuż rzeki, zamoczyć stopy, pochodzić po zarośniętym glonami dnie, a po powrocie wciąż jeszcze czekaliśmy na skok… Gdy w końcu Kamilowi udało się zrobić upragnione zdjęcie mogliśmy pójść na wyczekany przeze mnie obiad. Zamówiliśmy tradycyjne bośniackie cevapici – paluszki z mięsa mielonego z grilla podane w picie z kajmakowym sosem.
W drodze powrotnej złapaliśmy nowego kesza, zgubiliśmy się przez gpsa prowadzącego drogami, których samochodem pokonać się nie dało nawet z odwagą Kamila, a musicie wiedzieć, że jest ona olbrzyyyyyymia! Na szczęście z mapą poszło łatwiej i po chwili pędziliśmy głównymi trasami w kierunku kolejnego punktu wycieczki. Bośnia idealnie nadaje się na przejażdżki samochodem, piękne górzyste tereny, duże odległości pomiędzy jakimikolwiek zabudowaniami, cisza, totalny brak ruchu. Czasami na poboczach mijaliśmy tabliczki z ostrzeżeniem o minach znajdujących się na polach wzdłuż szosy. Opuszczone wioseczki straszyły wybitymi szybami i śladami po kulach w murach, przypominając o toczącej się tutaj tragedii. Zdarzało się też mijać zawieszone przez mieszkańców flagi serbskie z informacją o przekroczeniu granicy. Widać spora część społeczeństwa nie zaakceptowała nowej narodowości.
Kolejnym punktem wycieczki był wyczekany i wymarzony Dubrownik. Naszą wycieczkę i powody, przez które koniecznie musimy wrócić opisałam TUTAJ!
Do Srimy wracaliśmy późnym wieczorem. Początkowo droga mijała bardzo szybko, na granicy ponownie ominęły nas kolejki, ale im bardziej się zbliżaliśmy tym bardziej pogoda się psuła. Ostatnie kilometry pokonywaliśmy w strasznej burzy i oberwaniu chmury. Autostrada zamieniła się w rwącą rzekę, nocne niebo co chwilę rozświetlały błyskawice. Muszę się przyznać, że trochę się bałam. Na szczęście udało się wrócić w jednym kawałku! :D
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
Granica: Co prawda Bośnia i Hercegowina nie należy do państw członkowskich Unii Europejskiej, ale znajduje się w strefie Schengen. Dlatego do przekroczenia granicy uprawnia nas dowód osobisty lub paszport. Jeżeli podróżujemy własnym samochodem jeszcze w Polsce musimy zadbać o uzyskanie od swojego ubezpieczyciela Zielonej Karty. Jeśli o niej zapomnimy mamy możliwość wykupienia na granicy ubezpieczenia, jednak jest ono dosyć drogie. Nasze zapominalstwo będzie nas kosztować 40 euro. Według internetowych przewodników lepiej przygotować się na kilkugodzinne kolejki. Nie możemy potwierdzić tej informacji, ponieważ nam udało się przemknąć granicę bardzo sprawnie.
Waluta: marki i feningi
Język: bośniacki, chorwacki, serbski
Jedzonko: cevapici
Spakuj: krem z filtrem, nakrycie głowy, okulary przeciwsłoneczne, strój kąpielowy, buty ochronne do wody, ręcznik, marki bośniackie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz